Ironia losu matki-bez-photoshopa: w ciągu tygodnia pracującego min. 5 razy włączam drzemkę, potem pędzę cały dzień wiecznie w niedoczasie, a w weekend? W weekend budzę się przed 6.00 rano. Sama z siebie, bez przymusu, dzieci i mąż nadal śpią.
Od samego rana obmyślam cały dzień: minuta po minucie, by nic z cennego czasu nie umknęło. Nim wszyscy wstaną wiem co zaproponuję na śniadanie (dziś słodkie tosty francuskie:) – ciekawe czy będą smakowały), dokładnie zaplanowany obiad – koniecznie coś szybkiego do przygotowania, bo z Synem trzeba sprawdzić czy wszystkie lekcje są odrobione i sprawdzić jego wiedzę.
Jutro do pracy, dzieci do szkoły i przedszkola. Tona rzeczy do prasowania czeka, pranie też jakieś napewno trzeba zrobić. Potem kolacja. Kąpiel i spać.
Mam dziwne wrażenie, że czegoś na swojej liście nie zamieściłam. Czego zapomniałam? Czuję, że to było ważne.