Ostatnio oglądałam w telewizji film pt. „Jak Ona to robi?” (tak na marginesie, czytałam też książkę, na podstawie, której został nakręcony film – książka zdecydowanie lepsza). I miałam wrażenie jakbym w pewnym sensie oglądała swoje życie.
Wykonuję inną pracę, ale też w korporacji, gdzie rywalizacja jest ogromna. Jeśli ktoś odnosi sukces, niestety zawsze jest ktoś kto go zazdrości z całego serca, czeka na porażkę lub próbuje podczepić się pod czyjś projekt. To nie jest praca dla słabych.
Ale nie chodzi mi o pracę, ale czas kiedy w niej nie jestem. Ja tak samo, jak bohaterka filmu, zawsze jestem gdzieś spóźniona, albo po prostu zapomniałam o czymś ważnym – wtedy mi się przypomina, że powinnam gdzieś być w momencie gdy dzwoni telefon, a po drugiej stronie osoba, z którą miałam się spotkać. Też tak macie?
Najtrudniejsze dla mnie jest to, że nie zawsze mogę być w ważnych dla moich dzieci momentach. Gdy narodził się mój Syn obiecywałam sobie, że będę na każdym jego przedstawieniu w przedszkolu, a potem w szkole, że zawsze jak będzie chory będę się nim opiekowała, bo przecież dziecko najlepiej zdrowieje przy mamie. Niestety rzeczywistość jest już inna, bo w takiej sytuacji zabrakłoby mi bardzo szybko urlopu, a z powodu zwolnień lekarskich moja absencja w pracy, na pewno spowodowałaby błyskawiczne wręczenie wypowiedzenia. Nie zrozumie tego matka, która nie pracuje.
Ale jak już wyjdę z pracy, to pędzę do domu- nie jest to łatwe: korki i ilość kilometrów jakie mam do przebycia, jestem na miejscu najwcześniej za 1,5 godziny. W domu jestem tylko dla rodziny. Tylko czasu mało, bo jak dla każdej matki dla mnie też jest ważne żeby mój syn miał odrobione lekcje i poszedł o przyzwoitej godzinie spać. Dzieci niewyspane są nieznośne – coś na ten temat wiem.
Mam to szczęście, że moje dziecko jest odprowadzane do szkoły i odbierane z niej przez Babcię. Jak wracam do domu to lekcje zazwyczaj są odrobione. Rodzina też jest już po kolacji – przykre, ale prawdziwe:( Za to kąpiel jest moim zadaniem, moim czasem kiedy możemy porozmawiać i powygłupiać się Tak, Kochana, codziennie wieczorem wracam do domu, żeby wykąpać swoje dzieci.
Wracając do bohaterki filmu, ja też codziennie wieczorem, zanim zasnę, robię listę: blok i kredki pastelowe na muzykoterapię; skarpetki ze stoperami na zajęcia; zmierzyć stopę Córki i zamówić baletki; OMG zapomniałam zapłacić za zajęcia; kupić ręczniki papierowe; Syn na karate; Mąż musi zabrać na karate też Córkę, bo nie dojadę do 18:30 itd. A rano? 5 razy włączam drzemkę; zrywam się z łóżka i mam 30 min. na kąpiel, makijaż, kawę. O nie, zapomniałam uprasować ubranie do pracy!!! Córki sukienka ,jednak, też wymaga prasowania. Uff… 7.00 – zdążyłam, mogę wyjść. Nie, nie mogę! Nie mogę, bo zawsze muszę pożegnać się z dziećmi. I tu jest rytuał: „Synek, obudź się. Kochanie, mama już jedzie do pracy. Wstawaj, bo nie zdążę. Wstań, bo wyjdę bez przytulaka i będzie Ci przykro!!!!”- wstał. Córcia cały ten czas płacze, że ona też chce przytulaska i buziaczka, a potem jeszcze raz buziaczka i przytulaska i tak co najmniej 2 razy – kocham ten rytuał
Mój dzień kończy się koło 22.00. To czas dla mnie i dla Męża. „Może obejrzymy jakiś film?” – pyta Mąż. – „Możemy” – nie pamiętam kiedy ostatni raz obejrzałam film do końca. Też tak macie?